Ślimak Na Zboczu
20 sierpnia 2025
„Ślimak na zboczu”, Arkadij i Borys Strugaccy
Nie wiem, jak zabrać się za opisywanie tej książki. Jest bardzo dziwna. Fabuła dzieje się na dwóch płaszczyznach: jedną z nich jest Zarząd Lasu, biurokratyczna instytucja zajmująca się tajemniczym Lasem. Co dokładnie robi – nie wiadomo. Czy bada ten las, czy niszczy, czy próbuje na nim zarobić? Nikt zdaje się tego nie wiedzieć. Ta część powieści wpisuje się w nurt książek opisujących absurdy biurokracji, która wydaje się istnieć sama dla siebie. „Zamek” Kafki czy „Pamiętnik znaleziony w wannie” Lema. Bohaterem i narratorem jest Pierec, lingwista, który sam nie wie, co tam robi, i od początku książki stara się wyjechać, lecz zamiast tego wpada w jedną absurdalną sytuację po drugiej.
Druga płaszczyzna to Las, tajemnicza przestrzeń nie kierująca się takimi prawami przyrody, jakie rozumiemy. Bohaterem jest Kandyd, przez mieszkańców Lasu zwany Mrukiem, który pracował kiedyś w Zarządzie, ale po kraksie helikoptera zamieszkał wśród autochtonów. On także chce wydostać się z Lasu i także nie może.
Na pierwszy rzut oka te dwie rzeczywistości są bardzo od siebie odległe, ale jednak stanowią swoje lustrzane odbicia. Zarząd niby jest racjonalny, kieruje się logiką i praktycznością, ale w istocie jest absurdalny. Jedynym celem działania jest samo działanie, jak na przykład wówczas, kiedy Pierec wskazuje, że maszyna licząca podaje błędne wyniki: nikomu to nie przeszkadza, bo, w domyśle, do niczego te wyniki nie są potrzebne. Co więcej, często najbardziej sensowne jest znalezienie pretekstu, by nic nie robić, jak Tuzik, który wpakował auto w kałużę błota, by nie brać udział w poszukiwaniach zbuntowanej maszyny.
Świat Zarządu jest niby racjonalny, ale wkrada się tak element surrealistyczny właśnie w postaci świadomych, gadających (między sobą, a nie do ludzi!) maszyn, które podsłuchuje Pierec, ukrywając się w magazynie. Zresztą, czy to nie dziwne, że ludzie mniej lub bardziej karnie wykonują role, narzucone im przez biurokrację, a buntują się jedynie maszyny?
Właśnie, narzucone role. Ludzie w Zarządzie co rusz kierowani są do innych zadań. Kucharz może nagle być mechanikiem lub urzędnikiem. Nikomu to nie przeszkadza.
Las, z kolei, wydaje się nie kierować logiką. Rzeczy dzieją się częściowo same, bez wyraźnej przyczyny, zaś ludzie zachowują się bardzo automatycznie, w kółko robią te same rzeczy. Starzec chodzi, wyjada ludziom jedzenie i poucza wszystkich. Kaczonóg masuje nogę itd. Nawet mówią według dokładnie takich samych schematów, wciąż tak samo budują swoje wypowiedzi. Świat Lasu wydaje się tkwić w wiecznym cyklu powtórzeń. Także Kandyd poddał się działaniu miejsca – co rano budzi się z tą samą myślą: pojutrze ruszam w drogę.
A jednak to Kandyd odkrywa, że jednak jest sens poza pozornie bezsensowną rzeczywistością Lasu. Martwiaki porywające kobiety mają swój cel, robią to z konkretnego powodu.
To jest wątek, którego niezbyt rozumiem. Kandyd twierdzi, że kobiety rządzące Lasem, czy raczej kontrolujące go, to postęp. Że lokomotywa postępu rozjeżdża wszystkich, którzy stają na jej drodze. A jednak staje po stronie starego, biorąc na siebie rolę walczącego z martwiakami. Czy jednak naprawdę miał wybór? Mimo że nie pochodzi z Lasu, dla władczyń jest tylko „koziołkiem” i nie może brać udziału w Przekształceniach. A więc zostaje skazany na udział w świecie zgodnie ze swoją rolą.
Takoż i Pierec – na koniec ni z tego, ni z owego zostaje Dyrektorem (kto o tym decyduje? nie wiadomo) i pragnąc coś zmienić, odkrywa, że zmiana wcale nie jest możliwa, a decyzje, jakie podejmuje, nie mają znaczenia. Jego sekretarka tłumaczy mu, że nie ma znaczenia, jakie zarządzenia wyda, byle tylko jakieś wydał, bo od tego w końcu jest.
Co chcą nam powiedzieć bracia Strugaccy? Wizja obu światów jest dosyć pesymistyczna. Jak bohaterowie, tkwimy w swoich rolach i wykonujemy je na tyle, na ile potrafimy. Bunt nie jest możliwy – możemy go sobie planować („pojutrze wyruszam”), ale i tak nic z niego nie wyjdzie. Ponura to wizj, bo według niej każda zmiana jest iluzoryczna i tyle mamy wolności i sprawczości, na ile pozwolą nam okoliczności. Być może próbuję wczytywać się zbyt głęboko, może „Ślimak…” to „jedynie” opis życia w totalitarnym świecie sowieckiej Rosji?
Można też zaryzykować interpretację, że nie możemy poznać rzeczywistości. Nasz umysł nie może ogarnąć rozbudowanego Zarządu ani zmiennego, dziwnego Lasu. Mimo to musimy jakoś działać, nie rozumiemy swojego otoczenia, nie rozumiemy swojej w nim roli, ale musimy coś robić – chociaż nie wiemy nic o przyczynach i skutkach. Taka interpretacja jest właściwie pocieszeniem. Nie tylko ty, czytelniku, czujesz się zagubiony w świecie. Wszyscy mamy tak samo i tylko udajemy, że ogarniamy.
Bardzo nietypowa powieść, wymykająca się prostym interpretacjom.