← początek

Helsingborgs Marathon 2025

9 września 2025

Przebiegłem swój trzeci maraton. Jestem zadowolony z tego, jak pobiegłem – ale jednocześnie nie jestem zadowolony.

W tym roku pobiłem swoją życiówkę. Co prawda jedynie o minutę, ale nowy wynik to nowy wynik. Niemniej okupiony był ogromnym wysiłkiem. Bieg był najcięższy ze wszystkich, które do tej pory biegłem – a przecież w zeszłym roku bieg odbywał się przy rekordowej (jak na Helsingborg) temperaturze.

Po pierwsze: skurcze. Po raz pierwszy w życiu w czasie biegania łapały mnie skurcze! A przecież łykam tabletki z elektrolitami po każdym biegu, w trakcie maratonu na każdej stacji piłem wodę i napój izotoniczny. A jednak! Przez skurcze musiałem się zatrzymywać, rozciągać i rozmasowywać mięśnie.

Po drugie: ściana. Rok temu nie miałem, biegło się dobrze przez cały bieg, a w tym roku walnęła mnie już na 25. kilometrze. No ludzie! Za mało naładowałem węglowodanów przed biegiem? Być może. W zeszłym roku stosowałem też inną strategię jedzenia żeli: 1h00, 1h30, 2h00, a potem co 20 minut do końca biegu. W tym roku przyjmowałem żel co pół godziny powyżej pierwszej. Wniosek z tego jest taki, że trzeba przyjrzeć się poprzedniej strategii. Być może u mnie częstsze przyjmowanie żelu pomaga na ścianę.

Z tych dwóch powodów straciłem sporo czasu w stosunku do zakładanego i wymarzonego czasu 3:50 i w końcówce, czyli powyżej 36. kilometra, musiałem się sprężyć i docisnąć. To było ciężkie, bardzo ciężkie. Mimo to jestem zadowolony, bo widać poprawę w departamencie głowy. Pomimo bólu mięśni, pomimo ciągle czających się tuż za mną skurczy mięśni ud, pomimo obezwładniającego pragnienia, żeby zatrzymać się, dać sobie spokój, odpuścić – biegłem. Ba, nie tylko biegłem, ale docisnąłem, nie tylko od punktu 3200-do-mety, gdzie zaczął się ten wspaniały, długi odcinek z góry, ale także na płaskiej jak deska promenadzie nad morzem. To, że dałem radę zrobić nową życiówkę, to właśnie zasługa głowy, która zadziałała świetnie, pociągnęła organizm, nie dała mięśniom narzucić swojej narracji.

Ból jest na chwilę, zdjęcie na Instagramie na zawsze, jak głosił jeden z motywujących plakatów na trasie. Właśnie tak. Dzisiaj, trzy dni po biegu, już nie czuję tego bólu, zostało zadowolenie i poczucie zwycięstwa. Pokonania swojej słabości.

To, co zdecydowanie nie zadziałało, to plan treningowy. Po czerwcowym biegu Broloppet, półmaratonie po moście nad Sundem, zdecydowałem, że chcę spróbować planu treningowego w aplikacji Garmina. I to, niestety, była całkowita porażka. Plan pod maraton w ogóle mnie nie przygotował do tego biegu. Sprawiał wrażenie bardzo chaotycznego: treningi zmieniały się codziennie. To, co wieczorem widziałem w aplikacji zaplanowane na rano, po obudzeniu okazywało się nieaktualne – a godzinę później, kiedy wychodziłem z domu i włączałem trening na zegarku, było znowu zupełnie inne. Pal licho, kiedy aplikacja zmieniła mi 50 minut bazy na 58 minut bazy. Gorzej, jak przygotowany byłem na godzinę biegania, a zegarek nagle informował mnie, że to będzie jednak półtorej.

Żeby chociaż te zmiany miały jakiś sens… Myślałem, że może zegarek dostosowuje trening do stanu organizmu – w końcu w aplikacji jest cały zestaw parametrów określających wydajność i zmęczenie organizmu – ale nie udało mi się obronić tej tezy. Czasem po kiepsko przespanej nocy dostawałem mocniejszy trening, niż wcześniej zaplanowano, czasami po dobrze przespanej – lżejszy. A to, co mi proponowano na ostatni tydzień, to już zupełny absurd: po dwa treningi dziennie, w tym w piątek interwały rano, a tempo run wieczorem. I can’t even…

(Oczywiście, kiedy chciałem włączyć ten trening na zegarku – z ciekawości, bo przecież nie będę biegał interwałów, jak na drugi dzień mam biec maraton – to zegarek mówił, że nie, jednak będzie 35 minut biegu regeneracyjnego.)

Jak teraz z perspektywy czasu spoglądam na cały plan treningowy od czerwca do września, mam wrażenie, że przypomina to wytwór LLM-a: na pierwszy rzut oka wygląda jak plan treningowy, ale nie ma tam żadnej treści. Jednostki wrzucone tak, jak zazwyczaj wyglądają jednostki treningowe w dzienniczku treningowym, ale nie ma za tym żadnej głębszej myśli. Powierzchowne działanie.

Do następnego biegu sam ułożę sobie plan treningowy. Do tej pory najlepsze efekty miałem, kiedy opierałem się na książce Danielsa. I tego będę się trzymać.

Podsumowując: popełniłem gruby błąd z wyborem planu. Powinienem też trzymać się tego planu żywieniowego, który działał w zeszłym roku. Może też powinienem zwiększyć suplementację elektrolitów kilka dni przed biegiem. Mimo to dałem radę nadrobić te błędy za pomocą umysłu. Naprawdę chciałem pobić swój rekord i to mnie pchnęło do przesunięcia granicy tego, co uważałem za możliwe. Nie jestem zadowolonych z tych błędów, ale jestem zadowolony z całości. No i z wyniku.

No to kiedy otwierają zapisy na przyszły rok? 😃